GTWb – Akcja LXII „Bajki, legendy i inne opowieści warszawskie”

Legendę o warszawskiej Syrence naturalnie znają wszyscy. Jej zamieszczanie nie byłoby żadną niespodzianką. Jednak, czy ktoś z P.T. Czytelników zastanawiał się, skąd to pół-dziewczę pół-ryba wzięło się w Wiśle?

Rzecz cała zaczyna się daleko, daleko stąd. Nad Morzem Północnym, w Belgii leży gród portowy, Ostendą zwany. To właśnie tam przyszła na świat Sawa, którą czasem w Warszawie zowią po prostu „Syrenką”. Jak widzicie, rodzice naszej bohaterki byli poważanymi obywatelami i dziś ich oblicza zdobią między innymi ostendzki ratusz*.

Co prawda Ostenda to miasto niderlandzkojęzyczne, ale w Belgii mówi się także po francusku i właśnie z francuska rodzice nazwali córkę. Ponieważ od samego urodzenia dobrze jej z oczu patrzyło, zawsze była uśmiechnięta i pogodna, dali jej na imię „Ça va”.**

________________________

* – i tak właśnie tłumaczy się na polski ten z lekka niegrzecznie brzmiący napis na murze.

** – (z fr.) dobrze, w porządku

Nasza Sawa, choć wtedy jeszcze nie spolszczona, okazała się dziewczęciem bardzo ciekawskim, żądnym przygód i nowych wrażeń. Ta chęć odkrywania świata zaprowadziła ją aż na Bałtyk, z którego przez Gdańsk zaczęła płynąć w górę Wisły, odkrywając piękną krainę na jej obu brzegach.

Gdy jej oczom ukazał się ten mniej więcej widok, była zachwycona. Wierzcie mi, że w Ostendzie takich pięknych drzew nie ma. Sam, gdybym przypłynął z Ostendy, z radością napawałbym się taką okolicą.

A co było później? To już sami wiecie: rybak z siecią, niecodzienny połów, miłość od pierwszego wejrzenia…

Kiedyś od nich do nas przypływały syreny, a teraz od nas do nich wyjeżdżają hydraulicy. Signum temporis.

Teraz, po legendzie, czas na opowieść.

Działo to się przed laty w Lesie Kabackim, gdy kwarantannę w Powsinie odbywał guziec, mający wyjechać do ZOO w San Diego.

2 kwietnia 1996 r. miał przenieść się z jednej klatki do drugiej, ale nie był chętny do realizowania tego planu i postanowił zwiedzić okolicę. Jak czmychnął z górą szesnaście lat temu, tak nie odnaleziono go do dzisiaj.

Jedni twierdzą, że skończył w żołądkach którychś z okolicznych mieszkańców. Inni z kolei snują teorie o udanym pożyciu Afrykańczyka z miejscową lochą. Jak by nie było, Non Diego (tak go ochrzczono, bo do San Diego wybrać się nie chciał) był sezonową sensacją i na pamiątkę na Natolinie jest teraz ul. Guźca.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na GTWb – Akcja LXII „Bajki, legendy i inne opowieści warszawskie”

  1. didixi pisze:

    No proszę. A Wars to aby nie jakiś import ze Wschodu?

  2. H_Piotr pisze:

    Sądzę, że Syrenka miała ten łuskowy ogon na suwak.

    A z Ostendy do Warszawy płynęła oczywiście przez Kopenhagę, gdzie zostawiła siostrę.

  3. O, guźca to pamiętam, jak szukali – ale się nieźle zaszył.

  4. I am I pisze:

    No proszę, jak tradycyjna historia może być opowiedziana inaczej 🙂
    I jeszcze ta historia z guźcem – dobre!

  5. hanula1950 pisze:

    Podoba mi sie twoja notka. Pozdrawiam.

  6. H_Piotr pisze:

    Kiedyś Guziec, teraz Guział…

  7. lavinka pisze:

    Jej, dawno mnie w Gdańsku nie było. Widzę, że remonty połowiczne jakieś tam zachodzą…

  8. ASzy pisze:

    Ul. Guźca. Pięknie! Nie skojarzyłabym. Uznałabym, że to kolejna nazwa po-prostu-zwierzęca 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *